Na początek zajmijmy się koncepcją nowego kodeksu podatkowego. Siłą rzeczy musiałby to być akt normatywny o charakterze ogólnym, zawierający regulacje wspólne dla wszystkich podatków, opłat i innych danin publicznych, a ponadto zespół norm proceduralnych, dotyczących postępowań w sprawach podatkowych. Na pewno nie mógłby to być akt prawny obejmujący szczegółowe przepisy regulujące poszczególne podatki. To musi pozostać sferą odpowiednich ustaw jednostkowych – tak jak obecnie.
Nowa regulacja miałaby także uwzględniać formalne zagwarantowanie praw podatników, czyli rodzaj karty praw podatnika, co niewątpliwie byłoby pożądane z punktu widzenia interesów podatników, w tym szczególnie przedsiębiorców. Opinię publiczną bulwersują ostatnie doniesienia o jaskrawych przypadkach naruszania tych praw, prowadzących nawet do samobójstw przedsiębiorców. W tym zakresie trwała regulacja ustawowa to dobry pomysł.
A co z dotychczasowym dorobkiem orzecznictwa w zakresie przepisów ordynacji podatkowej?
To bardzo istotna sprawa. Ordynacja podatkowa, obowiązująca od 1997 r., a więc już od 17 lat, niejako obrosła ogromną liczbą orzeczeń sądów administracyjnych. Wprowadzenie zupełnie nowej regulacji prawnej może – szczególnie w kwestiach proceduralnych – wprowadzić pewien okres niepewności interpretacyjnej co do wielu nowych uregulowań. Tak zawsze dzieje się w przypadku nowych ustaw. Ponadto nowy kodeks podatkowy siłą rzeczy musiałby powtarzać dużą część dotychczasowych przepisów. A więc tutaj pojawia się kolejne pytanie – po co całkiem nowa ustawa?
Dodatkowym elementem jest zazwyczaj znaczne zwiększenie liczby przepisów w nowej ustawie w stosunku do ustawy poprzedniej. Przykładem może być tutaj np. porównanie ustawy o zobowiązaniach podatkowych z 1980 r. z ordynacją podatkową z 1997 r, gdzie można zaobserwować ponad sześciokrotne zwiększenie liczby artykułów. Mam więc obawę, że nowy kodeks podatkowy będzie jeszcze bardziej obszerny niż obecna ordynacja podatkowa, a w dodatku duża część dotychczasowego dorobku orzecznictwa powstałego na podstawie ordynacji podatkowej straci aktualność.
Co byłoby lepsze w tej sytuacji?
W mojej ocenie racjonalna i bardzo dobrze przygotowana nowelizacja ordynacji podatkowej powinna wystarczyć. Jestem zdecydowanym zwolennikiem stabilności prawa, szczególnie zaś prawa podatkowego. W Polsce jest przekonanie, że przyjęcie nowego prawa, a zwłaszcza nowej ustawy, jest automatycznie działającym panaceum na wszystkie problemy. Ja wolałbym racjonalną nowelizację obecnej ustawy – w tych obszarach, które tego wymagają – a nie uchwalanie zupełnie nowego prawa, gdyż byłaby to swoista destabilizacja, a to w podatkach nie jest dobre.
Wróćmy teraz do kwestii zwiększenia progresji w PIT. Pojawiają się głosy, że – podobnie jak w Stanach Zjednoczonych – nasze stawki podatkowe są zbyt niskie. Czy rzeczywiście?
Silnie progresywny system podatkowy ma wielu zwolenników, np. tradycyjnie w państwach skandynawskich, szczególnie zaś ostatnio taki pogląd jest wzmacniany wypowiedziami niektórych bardzo zamożnych osób, np. w Stanach Zjednoczonych. Znany amerykański inwestor, multimiliarder Warren Buffett, oznajmił w ubiegłym roku, że płaci zbyt małe podatki, a w szczególności że jego stawka podatkowa jest znacznie niższa niż jego asystentki, co jest – w jego ocenie – niesprawiedliwe. Wspomniany multimiliarder zorganizował w Stanach Zjednoczonych rodzaj krucjaty o wyższe podatki dla najzamożniejszych obywateli, przekonując do tego pomysłu wielu innych superbogatych przedsiębiorców amerykańskich.
Pogląd taki jest uzasadniony w Stanach Zjednoczonych, gdzie system podatkowy relatywnie wyżej opodatkowuje dochody z pracy (czyli np. wynagrodzenie wspomnianej asystentki) i spadkobrania, aniżeli dochody z tytułu zysków kapitałowych (czyli np. większość dochodów Warrena Buffetta). Tym samym problem dotyczy nie tyle zbyt niskiego opodatkowania wysokich dochodów, ile samej struktury stawek podatkowych i ich – być może – nieuzasadnionego zróżnicowania w odniesieniu do poszczególnych kategorii dochodów w Stanach Zjednoczonych. Wszyscy, którzy kiedykolwiek poznali bliżej system podatkowy w tym państwie, wiedzą, że jest on – z powodów min. historycznych i politycznych – niezwykle skomplikowany i faktycznie daje różne możliwości znacznego zredukowania obciążeń podatkowych w przypadku zastosowania np. wyrafinowanych instrumentów finansowych, instrumentów pochodnych i różnorakich ulg inwestycyjnych.
Czy ewentualne zwiększenie progresji w PIT byłoby pożądane z punktu widzenia polityki podatkowej w Polsce?
Przenoszenie tego rodzaju doświadczeń na grunt europejski, a szczególnie polski, jest nieuzasadnione. W Polsce – na szczęście – nie ma takich rozpiętości stawek W podatku dochodowym od osób fizycznych są jedynie dwie stawki, 18 i 32 proc., a stawka podatku od zysków kapitałowych i odsetek od wkładów oszczędnościowych wynosi 19 proc. Tym samym, jeżeli uwzględnić fakt, że podatek od części dochodów obliczany według stawki 32 proc. płaci zaledwie niewielki ułamek wszystkich podatników, a cała reszta rozlicza się według stawki 18 proc., względnie opcjonalnie 19 proc. w przypadku przedsiębiorców, to wyraźnie widać, że w Polsce nie ma przesłanek dla takich zmian, jakie sugerują w Stanach Zjednoczonych Warren Buffett i jemu podobni zamożni przedsiębiorcy. Ja sam od zawsze byłem i nadal jestem orędownikiem jednolitej stawki podatkowej. Gdyby udało się w Polsce wprowadzić jednolitą stawkę podatku dochodowego od wszystkich rodzajów dochodów, oczywiście ze stosownie wyższą kwotą wolną od podatku w celu ochrony podatników o niskich dochodach to wtedy i te obecnie istniejące niewielkie różnice w stawkach podatkowych byłyby wyeliminowane.
Jakie mogłyby być negatywne konsekwencje takiego zwiększenia progresji?
Powszechnie wiadomo, że wysokie stawki podatkowe i opresyjność działań administracji skarbowej są skutecznym bodźcem dla szukania przez podatników możliwości optymalizacyjnych, w tym poprzez budowanie zagranicznych struktur, wykorzystujących jurysdykcje o bardziej przyjaznych podatnikom systemach podatkowych albo tylko o niższych stawkach. Jaskrawym przykładem jest zamieszanie, jakie miało miejsce we Francji po – na szczęście nieskutecznej dzięki tamtejszemu Trybunałowi Konstytucyjnemu – próbie wprowadzenia stawki podatkowej w wysokości 75 proc. Tym samym zwiększenie obciążeń podatkowych ewidentnie wzmocniłoby tego rodzaju negatywne bodźce, ze szkodą dla budżetu i percepcji całego systemu podatkowego, będącego przecież jednym z elementów kształtujących klimat inwestycyjny, a więc byłoby przeciwskuteczne. Tak więc, w mojej ocenie, byłoby to działanie o negatywnych skutkach w dłuższym okresie.
Jak widać, nie jest pan zwolennikiem ewentualnych zmian w ordynacji podatkowej i w PIT…
W obu przypadkach generalnie opowiadam się za stabilizacją. Co do uchwalenia nowego kodeksu podatkowego jestem sceptyczny, gdyż poza elementami prezentacyjnymi (nowa, bardziej nowoczesna nazwa, większy nacisk na zagwarantowanie praw podatnika itp.) nie widzę wyraźnej potrzeby takiej radykalnej zmiany.
W odniesieniu do podwyższenia stawek w PIT też jestem zwolennikiem stabilizacji, a jeżeli już miałbym sugerować zmiany, to raczej konsekwentne wprowadzenie jednej stawki – z odpowiednim zwiększeniem kwoty wolnej dla ochrony poziomu życia podatników o niskich dochodach. Czyli inaczej mówiąc, należy unikać radykalnych zmian w prawie podatkowym – a więc ewolucja, a nie rewolucja.